O kolejnej produkcji teatralnej MCK - śląskiej komedii z... Dzikiego Zachodu "Szeryf z Fryn City", której premiera w październiku rozmawiamy z autorem sztuki, reżyserem i aktorem, zastępcą dyrektora ds. artystycznych Teatru Nowego w Zabrzu, Zbigniewem Stryjem.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- Równo dwa lata temu spotkaliśmy się, aby porozmawiać o pracy nad pierwszą premierową produkcją teatralną MCK”Gita Story”. Dziś możemy śmiało powiedzieć, że spektakl ten skradł serca publiczności i nawet pandemia nie stanęła na przeszkodzie – stęsknieni za uczestnictwem w kulturze na żywo widzowie chętnie uczestniczyli w pokazach „Gity story on-line”. Jak Pan to ocenia z perspektywy czasu – co najbardziej wpłynęło na tak ciepłe przyjęcie tego przedstawienia?
- Prawda. Sztuka bez prawdy jest nic nie warta. Jeżeli spotyka się kilka naznaczonych szczerą intencją dobrej roboty osób, to już połowa sukcesu. Do tego nasza tożsamość regionalna, śląska, o której my, tworząc „Gitę”, chcieliśmy opowiadać. Pracowaliśmy ciężko, ale z przyjemnością, świetnie się przy tym bawiąc. Punktem wyjścia była z pozoru błaha miłosna historia. Może nie wszyscy czytelnicy wiedzą, więc przypomnijmy, że jest to sztuka pisana sylabotonikiem, zatem pisząc ją nabrałem rozpędu i tekst powstał stosunkowo szybko. Równie prędko dotarliśmy się całą ekipą zarówno z aktorami, jak i załogą rudzkiego teatru. Nie wszędzie pracuje się dobrze, ale tutaj wszyscy wiedzą dlaczego działamy, że robimy to dla widza i to wspólne zrozumienie celu przekłada się na efektywność przedsięwzięć. Jeszcze tej jesieni „Gita Story” powróci na scenę MCK, co nas bardzo cieszy, bo każde zagranie tej sztuki jest dla nas osobnym sukcesem.
- No właśnie, filarem każdego przedsięwzięcia są ludzie i nie inaczej jest przy pracy nad spektaklem teatralnym. Pan był autorem sztuki, reżyserem, a także wcielił się w rolę ojca Gity, ale doskonale pamiętamy, że już na etapie prób wspominał Pan o wspaniałym zgraniu całej ekipy aktorskiej i jak widać te słowa mają swoje potwierdzenie do dziś. Ta chemia między Wami sprawiła, że od czasu premiery zrealizowaliście w podobnym składzie kilka kolejnych, wspólnych projektów. Zdradźmy nieco szczegółów.
- Z oczywistych względów najczęściej i od wielu lat, od moich początków w Teatrze Nowym w Zabrzu pracuję z Jolantą Niestrój-Malisz, zarówno na naszej zabrzańskiej scenie jak i w wielu projektach poza nią. Z resztą ekipy „Gity” spotykaliśmy się m.in. przy Teatrze Elwrów czy przy ogromnym koncercie organizowanym z okazji obchodów rocznicy wybuchu I Powstania Śląskiego. W Rudzie Śląskiej zrobiliśmy wspólnie słuchowisko "Ankieta” (wciąż dostępne na kanale YouTube MCK) - adaptacji tekstu dokonała Anna Białoń, która jest świetną artystką, człowiekiem wielu talentów. Słuchowisko jest bardzo zabawne, spotkało się z dobrym odbiorem ze strony słuchaczy.
- Wracając na scenę Miejskiego Centrum Kultury - była zatem śląska komedia muzyczna, a będzie – już niedługo – śląska komedia… z Dzikiego Zachodu! 10 października czeka nas premiera kolejnej produkcji teatralnej MCK realizowanej na podstawie Pana sztuki – tym razem pod tytułem „Szeryf z Fryn City”. Niby daleko od Bykowiny i Wirku do Teksasu, od górników do kowbojów, ale… no właśnie, czy na pewno? Co tym razem czeka widzów, którzy wybiorą się na premierowy spektakl?
- Powiązania Śląska z Dzikim Zachodem łatwo wytłumaczyć historycznie. Był taki czas, kiedy wyjazdy Ślązaków „za chlebem” właśnie do Teksasu były dość częste i liczne. Ciekawostką jest, że do dziś istnieją osady, w których żyją potomkowie tamtych Ślązaków i wciąż mówią po śląsku, po ponad stu latach od wyjazdu ich przodków. Jest to niesamowita siła naszej tożsamości – osobiście poznałem mieszkającą w USA Panią o śląskich korzeniach, która do dziś posługuje się przepiękną śląską mową. Oczywiście z biegiem lat dochodziło do mieszania kultur, różne ich elementy się wzajemnie przenikały, nie wszystkie zwyczaje były początkowo łatwe do akceptowania. W sztuce między innymi z ust jednego z bohaterów pada zdanie „Muszemy jeść kukurydza, jo się tego wstydza”. Nieco żartobliwie, ale pokazuje, że Ślązacy wpasowali się dzięki swojej silnej mentalności w tamtejsze realia, choć zawsze wyczuwalna była nuta tęsknoty za domem. Tradycje, wartości, charaktery lokalnej ludności są jednak dość zbliżone, wszystko się przeplata i wbrew pozorom nie jest aż tak daleko od Śląska do Teksasu. A poza tym – jest to przecież fikcja – literacka, teatralna, świetny pretekst do dobrej zabawy. Kto z nas facetów nie marzył by być kowbojem? Ja na pewno, jest to dla mnie jedna z najpiękniejszych stylizacji. Dzięki temu świetnie bawimy się na próbach – wchodzimy i jesteśmy od razu uśmiechnięci!
- Kombinacja westernu z gwarą śląską w konwencji komediowej jest jednak dość oryginalnym pomysłem. Obserwujemy nadal fascynację Dzikim Zachodem na Śląsku? Jak Pan sądzi, jakiej publiczności ma szansę spodobać się taki nieoczywisty mix?
- Jest to coś tak dziwnego, że ktoś robi western, po śląsku i to w teatrze, że myślę, że nawet jeśli ktoś wcześniej nie był fanem westernów, będzie ciekawy i będzie chciał to zobaczyć na własne oczy. Poza tym tutejsi widzowie doskonale już wiedzą, że dostaną coś prawdziwego i z charakterem. Przygotowanego przez ludzi, którzy od zawsze i w życiu i na naszych próbach w naturalny sposób godają po ślonsku i nie będzie żadnego cygaństwa. Klimat spektaklu budują także wspaniałe kostiumy przygotowane, podobnie jak w przypadku „Gita Story”, przez Dorotę Zeliszek – kowbojskie kapelusze, kolty, piękne suknie. No i będzie to komedia – zamiast drastycznych scen po prostu dobra zabawa!
- Tytułowa Gita szukała lacia… i szaca, a bohaterowie nowej sztuki - pomysłu na odziedziczony saloon. Miłość też odgrywa ważną rolę w fabule. Ale niemniej istotną… łoklany szeryf. Jak to z nim jest? Cwaniaczek, kombinator czy bardziej sprytny strateg?
- Trzeba przyjść na spektakl i się przekonać! Jedno mogę obiecać, żadna z postaci nie jest oczywista i jednoznaczna. Zawsze tak pracujemy, współtworząc spektakle, aby widzowie mogli być w cudowny, szlachetny sposób „oszukiwani”. Niczego nie można być pewnym, zanim się nie zobaczy całego przedstawienia od początku do końca.
- No właśnie wróćmy do tego współtworzenia spektaklu, wraz z aktorami. Czy często postać drastycznie ewaluuje podczas prób ?
- Drastycznie to nie, bo nie może być tak, że napisany „na biało” bohater nagle staje się schwarzcharakterem, zresztą nie lubię takich nadinterpretacji w teatrze, że ktoś weźmie na warsztat na przykład „Dziady” Adama Mickiewicza a zrobi z tego spektakl o narkomanach na imprezie techno – nie idźmy tak daleko, to już jest przecież coś, co powinno być po prostu napisane jako autorska, odrębna sztuka. Natomiast wracając do meritum – postać ma swoje rysy, jest wektor, kierunek w jakim podąża, ale wielokrotnie na próbach zdarza się, że rozpisaną przeze mnie scenę koledzy tak zagrają, że nie wpadłbym na to, że można to zrobić w taki sposób. Na przykład na ostatniej próbie „Szeryfa” jedna ze scen została tak zagrana, ze pomyślałem sobie, że gdybym pisząc sztukę czuł, że tak to będzie wyglądać, to uznałbym, że jestem genialny. To jest właśnie piękne w tej twórczej pracy zespołowej.
- Skąd Pan czerpie inspiracje? Kiedy rodzi się pomysł?
- No w tym przypadku oczywiście jak dzwoni Pani Dyrektor MCKu, mówiąc, że czas znowu coś wspólnie zrobić! (śmiech). Wtedy myślę całą noc a potem się spotykamy, omawiamy i rozpoczyna się cały twórczy proces. Skąd się jednak biorą w głowie konkretne rzeczy? Odpowiem nie wprost - ostatnio jedna z bliskich osób z mojej rodziny zadała mi podobne pytanie, mówiąc: „powiedz, skąd się w twojej głowie takie rzeczy lęgną?” Nie wiem…
- Czyli dar!
- Czyli dar (śmiech). Teatr jest dialogiem. Jeżeli piszemy rzecz lekką, nastawiając się na przyjemną rozmowę z widzem, podczas której obie strony mają się dobrze bawić, to człowieka po prostu niesie. Ja czuję wielką przyjemność pisania po śląsku i wierszem. Jak to się razem spotyka, to po prostu mi się chce. Chyba wszystko rodzi się z tej euforii, wielkiej chęci do pracy. Jest dobra energia i ludzie, z którymi się świetnie rozumiem.
- I widzowie, którzy czekają! Zatem na koniec zaprośmy ich na spotkanie z tytułowym Szeryfem i resztą bohaterów sztuki. Dlaczego warto przyjść do Miejskiego Centrum Kultury i zapoznać się z tą historią?
- To jest tak... jeżeli uważacie Państwo, że jest jakaś rzecz, którą ciężko sobie wyobrazić, że może się zdarzyć na Śląsku, to to, co wydarzy się Ślązakom na Dzikim Zachodzie, jest w ogóle niewyobrażalne! Dlatego trzeba przyjść i zobaczyć to w teatrze w Rudzie!
- I to jest doskonałe podsumowanie, dziękuję bardzo a Państwa serdecznie zapraszamy na premierowy spektakl „Szeryf z Fryn City”, 10 i 11 października, a także w kilku kolejnych terminach – szczegóły dostępne na www.mckrudasl.pl.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Przygotowanie wywiadu: Patrycja Ryguła – Mańka, MCK